Pada pomysł zdobycia szczytu Diablak, najwyższego punktu pasma Babiej Góry. O 5:30 wyjeżdżamy 3-osobowym składem do miejsca docelowego – parkingu na przełęczy Krowiarki. Pogoda cały czas jest niepewna, więc istnieją uzasadnione wątpliwości w powodzenie wyprawy. Dojeżdżamy na miejsce i okazuje się, że warunki pogodowe jednak nam sprzyjają. Na miejscu jest parking, który kosztuje 20 zł. Parkingowy proponuje do zakupienia raczki. Mam wrażenie, że to typowe góralskie naciąganie, ale tak czy siak miałem się w raczki zaopatrzyć więc je kupuje. Jak się okazało, była to arcysłuszna decyzja. Początek trasy wygląda wręcz bajkowo.
Udajemy się najtrudniejszą (nie licząc zamkniętego Szlaku Akademików) drogą w kierunku masywu Babiej Góry. Naszym celem jest Diablak, czyli najwyższy szczyt masywu Babiej Góry. Podejście jest dość strome, więc wyciska z nas trochę potu. Jak się później okazuje, zbyt gruby ubiór jest gorszy od zbyt cienkiego – nie sądziłem, że ta rada się sprawdzi. Docieramy to pierwszego punktu orientacyjnego – Sokolicy o wysokości 1368 m.n.p.m. To ostatnie miejsce oferujące jakiekolwiek widoki.
Pogoda zaczyna się psuć, a warstwa śniegu staje się coraz grubsza. Widoczność spada do kilkunastu metrów. Niesamowite wrażenie robią niemalże alpejskie warunki i śnieg na wysokość kolan. Wspaniale prezentuje się również oblodzona kosodrzewina.
Podążamy utwardzoną ścieżką, ale nie sposób nie wpadać co jakiś czas w grubą pokrywę śnieżną. Momentami trasa jest słabo wydeptane przez co powstają drobne kłopoty z orientacją. Idziemy powolnym tempem nie nastawiając się na ekspresowe zdobycie szczytu. Po drodze zatrzymuje się w dość ciężkich warunkach na kawę. Trudne warunki wydają się być doskonałą wprawką przed poważniejszymi wyprawami np. tatrzańską turystyką zimową.
Docieramy do szczytu Gówniaka (1644 m.n.p.m). początkowo myśląc, że to Diablak. Po chwili udaje nam się zdobyć Diablaka (1723 m.n.p.m). Na szczycie jesteśmy chwilę bo porywisty wiatr oraz deszcz ze śniegiem uniemożliwia nam normalne funkcjonowanie. Chwila na zdjęcia i schodzimy w kierunku szlaku na schronisko. Po drodze jedna konkretna gleba na kamieniach i chyba najlepsza atrakcje tego wyjazdu czyli zjazd po śniegu bez użycia sanek. Tutaj musze polecić spodnie trekkingowe z Forclaza (Decathlon) – świetnie trzymają ciepło i mimo dużej ilości śniegu na pośladkach nie przemokły. Po drodze mijamy śladowe ilości turystów, którzy dziś z pewnością są zniechęceni fatalnym „warunem”.
Sytuacja ta zmienia się dopiero podczas zejścia w kierunku schroniska – większość osób wybiera łagodniejsze podejście, które my ustaliliśmy jako zejście. Po prawej stronie rysuje się spora przepaść, która prawdopodobnie jest wcześniej wspomnianą Granią Akademików.
Szybko wytracamy wysokość, a pomaga nam w tym zjeżdżanie na pośladkach, przy okazji dostarczając nam mnóstwo frajdy. W życiu bym nie powiedział, że śnieg ma aż takie właściwości nośne. Chyba tylko my decydujemy się na ten sposób przyspieszenia podróży patrząc na zdziwiony miny turystów.
Po chwili marszu przez las i kilku zjazdach docieramy do drugiego najważniejszego punktu naszej podróży czyli Schroniska Markowe Szczawiny. Prezentuje się ono wyjątkowo urokliwie. Co prawda ceny i jakość potraw były dość średnie tak trzeba wziąć poprawkę na to, że jest to schronisko a nie restauracja.
Po chwili regeneracji ruszamy w kierunku naszego startu, czyli parkingu na Krowiarkach. Droga dłuży się w nieskończoność.
Co jakiś czas przez drogę przebiegają wartkie wiosenne strumienie. Po drodze napotykamy jeszcze niespodziankę w postaci jeziorka o nazwie „Mokry Stawek”.
Docieramy do parkingu i wracamy w dobrych nastrojach snując plany na kolejne podróże.